Postscriptum do naszej publikacji z dnia 13 lipca 2024 r.
pt. „Zygmunt Jan Rumel, peta, poseł pokoju, męczennik Wołynia”
Uważny czytelnik naszej publikacji z dnia 13 lipca br., pt. „Zygmunt Jan Rumel, peta, poseł pokoju, męczennik Wołynia” zapewne zadaje sobie pytanie, dlaczego tak okrutne i długotrwałe ludobójstwo Polaków na kresach Rzeczpospolitej, dokonywane przez ukraińskie, nazistowskie formacje OUN i UPA oraz ukraińską ludność cywilną, nie doczekało się ani obrony, ani odsieczy ze strony dobrze funkcjonującego w czasie okupacji Polskiego Państwa Podziemnego? Mordy na Polakach zaczęły się na długo przed 1939 rokiem i narastały stopniowo, aż po swoje apogeum w dniu 11 lipca 1943 roku, nazwane „Krwawą Niedzielą”, a niepowstrzymane – trwały jeszcze w PRL, na Podkarpaciu, aż do 1947 roku. Ukraińska eksterminacja Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej w okresie 1939 – 1947 pochłonęła niepoliczoną dotąd liczbę istnień, szacowaną nawet na 500 tysięcy[1], mordowanych za pomocą broni palnej, prymitywnych narzędzi rolniczych, takich jak siekiery, widły i cepy, a także gołymi rękami, w liczbie ponad 365 sposobów zadawania męczeńskiej śmierci. Te nieludzkie, zwyrodniałe mordy zdecydowanie powstrzymała operacja Wojska Polskiego pod pseudonimem „Akcja Wisła” (1947 – 1950). Jej bezpośrednim impulsem był udany zamach UPA na ówczesnego wiceministra obrony, gen. Karola Świerczewskiego, przeprowadzony pod Jabłonkami 28 marca 1947 r., a także cztery dni później, w tym samym miejscu, masakra trzydziestu żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza.
Dlaczego wcześniej nikt nie pomógł mordowanym rodakom? Gdzie była Armia Krajowa, gdy Ukraińcy wyrzynali naszych rodaków na Wołyniu?
Dr Leon Popek, polski historyk, archiwista, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, pracownik IPN, opiekun polskich miejsc pamięci na Wołyniu, prezes Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej w Lublinie mówi na ten temat, cytujemy[2]:
„Po pierwsze, wiele już się wydarzyło od 1 września 1939 roku. To tam, na terenach Wołynia będzie
dochodzić do licznych, na masową skalę, ataków na wojskowych, na gajowych, leśniczych, policjantów, wycofujących się żołnierzy polskich, dwory oraz uchodźców, którzy uciekali przed Niemcami z terenów Pomorza. Wiemy, że zginęło kilka tysięcy osób. Nawet nie wiemy, gdzie znajdują się ich groby. Temat jest bardzo słabo rozpoznany”.
Wraz z napływem na teren Wołynia, po 17 września 1939, roku urzędników i funkcjonariuszy ze Związku Radzieckiego działania władz sowieckich przeciwko Polakom nasiliły się w znaczny sposób. Szczególnie groźne było masowe zjawisko pozyskiwania przez NKWD miejscowych informatorów, wywodzących się głównie z kręgów żydowskich i ukraińskich o przekonaniach komunistycznych. Tym sposobem udało się sowietom utworzyć gęstą sieć konfidencką, znającą dobrze teren, która miała ogromny wpływ na skuteczność NKWD w walce z Polakami.
Dr Leon Popek określa ten okres działalności Sowietów, jako „pierwszego Sowieta”, to jest od 17 września 1939 do 22 czerwca 1941 roku i podkreśla: „Przypadają na niego cztery wywózki, pobór do Armii Czerwonej, rozstrzeliwania więźniów w końcowym etapie wycofywania się. Później kolejna okupacja, niemiecka i działalność policji ukraińskiej spowodowały że na Wołyniu liczba Polaków zmniejszyła się z 16-18% w niektórych powiatach do około 10-12%. To jest bardzo ważne. Wołyń został pozbawiony przez Sowietów i Niemców, i również przez policję ukraińską w służbie niemieckiej, inteligencji, wojskowych, elementu przywódczego. Zabrakło żołnierzy, dowódców, działaczy społecznych. Właśnie tych ludzi, którzy mogliby stanowić w jakiś sposób przywództwo i organizować opór”. Pozostały tam głównie bezbronne kobiety, dzieci i starzy ludzie. Dlatego OUN wchodził na Wołyń bez obawy oporu ze strony polskich domostw.
Dr Leon Popek dodaje: „Dlatego, że nie ma tam struktur podziemnych państwa polskiego. Działalność Sowietów spowodowała niesamowitą czystkę. Okres 1939-41 wyczyścił Wołyń ze struktur podziemnych ZWZ-AK. Aresztowanie jednego adiutanta pułkownika Majewskiego spowodowało aresztowanie około dwóch tysięcy konspiratorów, co z kolei rzutowało, że przez kilka lat, aż do 1943 roku, Wołyń, może poza Kowlem, prawie nie posiadał struktur podziemnych, nie posiadał konspiratorów Doskonale wiedzieli o tym Ukraińcy z OUN. Dlatego było tak łatwo wejść, penetrować i działać. Trzecią niezwykle ważną rzeczą jest to, że Wołyń to niemal w połowie lasy, bagna. To jest doskonałe miejsce dla partyzantki i na tych terenach już się pojawiła partyzantka sowiecka. Trzeba było się śpieszyć. Moment przejścia policji ukraińskiej na wiosnę 1943 roku do lasu na rozkaz OUN-u, powoduje rozpoczęcie ludobójstwa. Historycy zgodnie twierdzą, że to jest ten moment. Wiosna tego roku to już nie są pojedyncze przypadki porywania w nocy działaczy, nauczycieli i księży. Teraz zaczynają płonąć całe wsie, wiele wsi zostaje totalnie zniszczonych, ludność polska zostaje zamordowana w ciągu jednego dnia. Apogeum nastąpiło (…) jedenastego lipca”.
Ewa Siemaszko, polska inżynier technolog żywienia, od 1990 roku również badaczka ludobójstwa dokonanego na wołyńskich Polakach podczas II wojny światowej, w publikacji IPN „Historia, prawda, teraźniejszość” dostarcza następujące dowody: „Liczba poległych Polaków w zestawieniu z liczbą zamordowanych stanowi ułamek procentu, co świadczy o tym, że starć zbrojnych z Ukraińcami nie było wiele. Na Wołyniu w walkach zginęło około trzystu Polaków, a wśród nich żołnierze AK, członkowie samoobrony, członkowie oddziałów partyzantki sowieckiej, która też prowadziła walki z UPA. Liczba ta może ulec podwyższeniu”.
E. Siemaszko także twierdzi, że: „ II Rzeczpospolita skoncentrowana była raczej na zwalczaniu wpływów komunistycznych, jaczejek agentów sowieckich, a mniejszą wagę przywiązywała do działalności OUN na Wołyniu. Tam w ciągu pięciu lat przed wojną napływali emisariusze z Małopolski wschodniej, osiedlali się działacze OUN – byli to między innymi nauczyciele i duchowni. Grunt był podatny z powodu niskiego poziomu cywilizacyjnego i sporego analfabetyzmu – pozostałości po zaborze rosyjskim”.
Zdaniem dr Leona Popka: „Generalnie spóźniona była reakcja władz podziemnych Warszawy i Londynu. Rozkaz o utworzeniu oddziałów zbrojnych wydano dopiero 20 sierpnia 1943 roku. Był on całkowicie spóźniony, ponieważ około 80-90% polskich terenów Wołynia, wsie, kolonie, chutory, było już spalone, a ludność wymordowana i wypędzona”.
Twierdzenie to znajduje odbicie w losach porucznika Zygmunta Rumla, który od wczesnej jesieni 1940 do wiosny 1942 roku przebywał na Wołyniu jako ochotnik, emisariusz z polecenia KG BCh i Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego. Organizował tam, na nowo, siatkę konspiracyjną od Włodzimierza Wołyńskiego, przez Łuck i Dubno, po Krzemieniec; opracował trasy kurierskie koleją z Warszawy do Hrubieszowa, ustalił pierwsze przejścia na silnie strzeżonej granicy Generalnej Guberni – rzece Bug, przygotował kwatery dla kurierów i sporządził raport sytuacyjny, który dał impuls dla decyzji Stronnictwa Ludowego „Roch” i Batalionów Chłopskich o rozpoczęciu pracy konspiracyjnej na Wołyniu. Mimo ogromnej determinacji i osobistego wysiłku por. Rumla, pełniącego wówczas funkcję komendanta VIII Wołyńskiego Okręgu BCH, z nominacji K.Banacha będącego okręgowym delegatem na Wołyń z nadania emigracyjnego Rządu RP w Londynie, strategia działania narzucona przez Londyn, przy braku wsparcia wojskowego, była spóźniona i z góry skazana na niepowodzenie. Szczególnie tragiczne w skutkach dla por. Rumla okazało się wykonywanie wydanych w trybie wojskowym zaleceń Banacha, by nawiązywać kontakty z kierownictwem politycznym UPA dla przeprowadzenia rozmów o potrzebie współpracy narodu polskiego i ukraińskiego, celem wspólnej walki z okupantem hitlerowskim. Nie było jednak na to żadnych szans – bezwzględny ukraiński żywioł rozdarł końmi przybyłą na umówione rokowania 10 lipca 1943 roku delegację wojskową polskich oficerów – parlamentariuszy, z por. Z.Rumlem na czele.
Zdaniem dr Popka: „Dopiero wtedy pojawił się rozkaz pułkownika Kazimierza Bąbińskiego o tworzeniu oddziałów zbrojnych. Trwała dyskusja na temat, kto ma rządzić Wołyniem, czy władza cywilna, czy wojskowa. W rezultacie wygrywa Bąbiński, delegat Banach przegrywa. W Warszawie trwała dyskusja, czy wysłać na Wołyń oddziały AK i BCH z Lubelszczyzny. Wołyń płonie, spływa krwią, a tutaj ciągle trwa dyskusja, czy może wysłać oddziały z Warszawy, jak przerzucić broń? Dopiero rozkaz utworzenia 27. Dywizji Wołyńskiej AK w styczniu 1944 roku, tak naprawdę, gdy zbliża się front do dawnych granic Rzeczpospolitej, powoduje rozkaz ,,Akcja Burza” (przypis Abo- rozkaz gen. T. Komorowskiego „Bora” z 20 listopada 1943 r. o rozpoczęciu w kraju powstania lub wzmożonej dywersji), gdzie mamy wystąpić jako gospodarze. To wszystko było już za późno, niestety Wołyń był już wypalony i wymordowany. Zniszczono, spalono ponad dwa tysiące polskich wsi, zamordowano około 60 tysięcy Polaków. Dziesiątki tysięcy Niemcy wywieźli na roboty przymusowe do Rzeszy. To są skutki ociągania się z pomocą dla Wołynia”.
To obezwładniająca słabość struktur państwowych przedwojennej II Rzeczypospolitej oraz szczególnie trudna i burzliwa sytuacja z formowaniem rządu na emigracji początkowo we Francji, następnie przeniesionego do Londynu. Polacy na emigracji działali w ciężkich warunkach, w wielu wypadkach kierowali się wzajemnymi animozjami nacechowanymi wewnętrznymi konfliktami. Sytuacji tej nie ułatwiał zawiły stan prawny wynikający z konstytucji kwietniowej. Wiele gabinetowych decyzji podjętych z odległego Londynu kosztowało rodaków niepotrzebny rozlew polskiej krwi, szczególnie tej za wolność nie naszą, lecz obcych narodów, obecnie nam wrogich.
Autor: Abo
[1] Były ukraiński prezydent, Leonid Kuczma, publicznie szacował liczbę zamordowanych Polaków na 500 tys.; Jacek E. Wilczur również podaje liczbę 500 tys. zamordowanych Polaków w książce „Siewcy kłamstwa i nienawiści”
[2] w publikacji IPN „Historia, prawda, teraźniejszość” str. 225