13-15 lipca wraz z Wilkami Morskimi przebywałem w okolicach miejscowości Domostawa, która znajduje się w gminie Jarocin (w woj. podkarpackim, nie wielkopolskim). Pobyt miał związek z uroczystościami odsłonięcia pomnika „Rzeź Wołyńska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego, który niestety nie doczekał się odsłonięcia swojego arcydzieła. Ten niechciany przez wiele miast pomnik, znalazł wreszcie swoje miejsce w Domostawie, gdzie ówczesny wójt gminy, Zbigniew Walczak, wraz z radnymi, zgodzili się na tę inwestycję.
Sam pomnik budzi skrajne odczucia – jest majestatyczny ze względu na wyniosłą sylwetkę orła, na którego skrzydłach wypisane są nazwy miejscowości, w których Polacy zostali zamordowani przez ukraińskich szowinistów. Na dole z kolei znajdują się płomienie, ludzkie głowy wbite na sztachety płotów, a także widły z nabitym dzieckiem, wpisanym w krzyż. Wstrząsające choć prawdziwe, aczkolwiek opinia wobec tej makabry jest taka, że ten pomnik nie oddaje dokładnie horroru, jakiego doznawała ludność polska na terenach południowo-wschodnich II RP. Spoglądając na mapę, której autorem jest „Duchy Kresów”, dostarczoną i chronioną przez członków Narodowego Centrum Monitorowania Antypolonizmu, to łatwo można zauważyć, że miejsca mordów były nie tylko na terenach geograficznego Wołynia, ale docierały one na Lubelszczyznę, aż pod Podlasie z jednej strony, a z drugiej pod wschodnie okolice Krakowa.
Okoliczności pobytu skłaniały do zadumy i refleksji nad tym, dlaczego obecne (jak i poprzednie władze) marginalizują kwestię mordów dokonanych przez Ukraińców na ludności polskiej, o tym czy tych, którzy dokonali mordu można nazwać ludźmi? Ba, można było też sobie zadać pytanie, czy to były istoty z tego świata? Nawet najstraszniejsze drapieżniki w królestwie zwierząt, tak okrutnie nie rozprawiają się ze swoimi ofiarami. Co trzeba czynić, aby do takiej tragedii (jaką była dla Polski cała II wojna światowa) nie doszło, a do której rządzący, także ci wcześniejsi, zasłaniający się patriotycznymi frazesami, wyraźnie parli? Eksponując swoją nienawiść do Rosji, traktując jako zło absolutne, które trzeba zwalczać wszelkimi środkami, nawet poprzez wsparcie tego narodu, którego przodkowie dokonali tak przerażającego horroru na Narodzie Polskim. Nie jestem za tym, aby Ukraińców wrzucać do jednego worka, aczkolwiek kultywowanie banderyzmu na Ukrainie do dziś, budzi uzasadnione obawy i nieufność u tych Polaków, którzy znają choć pobieżnie ten temat.
Sama miejscowość Domostawa, znajduje się tuż przy pograniczu województw lubelskiego i podkarpackiego, na zachód od drogi ekspresowej S19, będącej częścią szlaku „Via Carpathia”. Liczy ona około 630 mieszkańców. W miejscowości znajduje się drewniany kościół, pod wezwaniem Matki Boskiej Królowej Polski, dwa sklepy spożywcze i trzy tartaki. Jak na taką małą miejscowość jest ona nieźle „uprzemysłowiona”. Domy stoją obok siebie, nie są rozdzielone polami uprawnymi, bardzo zadbane. Domostawa przypomina fragment przedmieść większych miejscowości z powodu takiej zabudowy.
Z drugiej strony, mimo smutnych okoliczności, pobyt ten zapamiętałem wspaniale, ze względu na doświadczenia oraz ludzi których spotkałem, a którym chcę podziękować.
Dziękuję mocno:
– Marko K, który mnie wraz z bagażami przetransportował ponad 1200 kilometrów z Trójmiasta i z powrotem,
– wszystkim uczestnikom, a zwłaszcza Adamowi (3miasto), za wspólne rozbijanie namiotów w palącym słońcu,
– rolnikowi, który użyczył swój kawałek pola, aby można było rozbić namioty, a także za krajobraz pełniący rolę „dzikiego wschodu” gdzie w zasięgu wzroku nie było żadnego domostwa,
– za pogodę, która choć bywała nieznośnie gorąca, pasowała do tego krajobrazu,
– Maćkowi, Ewelinie oraz Mirze z Wilków Morskich, za pysznego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym,
– Bacy oraz innym osobom, które dostarczały napoje chłodzące,
– ekipie z Żywca za pobudzającą kawę,
– Jackowi (Toruń), Adamowi (ponownie) i dziewczynie z Radomia, za ciekawą dyskusję w sobotni wieczór pod gwiazdami,
– wszystkim, którzy brali udział w przygotowaniu sycącego kociołka w sobotni wieczór,
– wszystkim, którzy tworząc nocne warty, czuwali nad bezpieczeństwem obozowiczów oraz pomnika,
– księdzu Antoniemu Moskalowi, za wspaniałe kazanie, prawdziwe i płynące z głębi serca,
– byłemu wójtowi Zbigniewowi Walczakowi, za wydanie zgody na postawienie tego pomnika,
– śp. Andrzejowi Pityńskiemu za to, że na pomniku została uhonorowana najgłębsza polska prowincja – nazwy miejscowości, które wiele nie mówią niewtajemniczonym, ale znane i bliskie sercu osób i ich bliskich dawniej zamieszkujących dany powiat bądź gminę. Pod tym względem to nawet i lepiej, że pomnik został postawiony w Domostawie, gdyż te liczne wsie gdzie Polacy byli okrutnie mordowani, to właśnie takie „Domostawy”. Domostawa przed odsłonięciem pomnika była jedną z dziesiątek tysięcy niczym nie wyróżniających się wsi, symbolem głębokiej prowincji. Należy pamiętać, że Polska to nie tylko miasta i miasteczka, ale też dziesiątki tysięcy takich „Domostaw”,
– za samą uroczystość, miała ona charakter lokalny i oddolny, niemal pozbawiona politycznej propagandy. Dobrze się stało, że czołowi politycy (poza Konfederacją) się tam w ogóle nie pojawili, bo w świetle ich ogólnej polityki wobec Ukrainy było by to, jedną wielką obłudą. Sam pomnik został sfinansowany wyłącznie z kwest społecznych,
– za pracę Kół Gospodyń Wiejskich, które zaopatrywały uczestników uroczystości w smaczne lokalne przysmaki,
– ekipie z Poznania za udostępnienie kuchenki do ugotowania wody na herbatę,
– pani sołtys wraz z małżonkiem, za gościnę i pomoc w potrzebie Rafałowi z Łodzi, mimo bardzo późnej pory, za pyszną kawę i ciasto, za wodę dla Rafała oraz transport na najbliższy dworzec kolejowy,
– wszystkim członkom Narodowego Centrum Monitorowania Antypolonizmu za ciekawe towarzystwo,
Mam nadzieję że nikogo nie pominąłem.
Pozdrawiam.
Marcin z Zieleniaka, Wilki Morskie