Kontradmirał Józef Unrug (1884 – 1973) – twórca polskiej Marynarki Wojennej, obrońca Wybrzeża.

Był twórcą polskiej Marynarki Wojennej, kupił dla niej pierwszy okręt, by następnie dowodzić obroną Wybrzeża we wrześniu 1939 r. Wtedy też, jako syn pruskiego generała oznajmił, że 1 września zapomniał jak się mówi po niemiecku.

Ciekawy życiorys, z urodzenia Niemca z polskim sercem, uznanego bohatera września 1939. Warto prześledzić drogę życiową Józefa Unruga, a właściwie Josepha von Unruh’a. Urodził się w 1884 r. w Brandenburgu, nieopodal Berlina. Pochodził z zamożnej, wojskowej rodziny – jego ojciec był generałem gwardii pruskiej, w pewnym sensie wybór kariery żołnierskiej był więc w jego przypadku naturalny.

Po ukończeniu gimnazjum w Dreźnie przeszedł trzyletnie przeszkolenie w Akademii Morskiej w Kilonii, które ukończył w 1907 r. w stopniu porucznika marynarki (Leutnant zur See). Na tym nie skończył nauki. Przeszedł także szkolenie minowo-torpedowe, kształcił się w nawigacji podwodnej i strategii prowadzenia podwodnej walki. To ostatnie okazało się szczególnie przydatne podczas I wojny światowej – od 1915 do 1919 r. Unrug był najpierw zastępcą dowódcy, a później dowódcą właśnie na okrętach podwodnych. Na tyle cenionym, że pod koniec wojny został powołany na stanowisko komendanta szkoły okrętów podwodnych.

Zważywszy na tak błyskotliwie rozwijającą się karierę, zaskakująca może się wydawać decyzja Unruga, by po zakończeniu działań wojennych opuścić armię niemiecką i wstąpić do polskiej. Ale tylko pozorne domniemanie, gdyż cechą przedwojennych wielonarodowych europejskich monarchii było poważne zachwianie tożsamości państwowej. Unrug bez wątpienia był Niemcem i w Niemczech się urodził, jednocześnie jego ojciec posiadał majątek Sielec koło Żnina i on właśnie był domem rodzinnym Józefa. W jego żyłach płynęła również polska krew za sprawą babki, Anny Kurnatowskiej. Związki rodziny Unrugów z Polską były zresztą głębsze i sięgały co najmniej XVII wieku. Niejaki Jerzy Unrug pełnił wówczas urząd starosty gnieźnieńskiego, założył także miasto Kargów. Wiadomo też, że ojciec Józefa, Tadeusz Gustaw Unrug, pod koniec życia bardzo wyraźnie się polonizował, czego wyrazem może być zmiana wyznania z kalwińskiego na katolickie.

Jakiekolwiek jednak były przyczyny decyzji, faktem jest, że w 1919 r. Józef Unrug przybył do wolnej już Polski i zgłosił się do służby w armii. Armia zaś przyjęła go z otwartymi ramionami, tym bardziej że polska marynarka w tamtym czasie w zasadzie nie istniała, on z kolei był najlepszym kandydatem na osobę, która mogła ją zorganizować.

Ze stopniem kapitana rozpoczął służbę jako kierownik Wydziału Operacyjnego w Sekcji Organizacyjnej Departamentu Spraw Morskich w Warszawie, a następnie Szefa Sztabu Dowództwa Floty, której kondycja musiała być mocno frustrująca dla kogoś, kto miał doświadczenie we flocie niemieckiej. Nie było mu łatwo. W zdominowanym przez byłych oficerów flot carskiej i austriacko-węgierskiej korpusie oficerskim nie bardzo mu ufano. Integrację z kolegami utrudniał mu dodatkowo jego z lekko wyniosły, pełen rezerwy styl bycia, połączony z mentalnością zasadniczego, pedantycznego, służbisty. W dodatku, po latach przerwy, gdy mówił tylko i wyłącznie po niemiecku, miał trudności z poprawnym wysławianiem się po polsku. Wszystkie te cechy nie miały jednak znaczenia wobec jego profesjonalizmu, doświadczenia i energii, z jaką wziął się do organizowania floty. To właśnie on, za własne pieniądze zakupił drugi okręt, na którym po latach niewoli zawieszono polską banderę – ORP „Pomorzanin”. Jego pracowitość przyczyniła się do regularnych awansów. W 1923 r. był już komandorem porucznikiem i piastował stanowisko szefa Sztabu Dowództwa Floty w Pucku. I wtedy popadł w konflikt z kolegami oraz otoczeniem swojego szefa admirała Kazimierza Porębskiego. Wielu irytowała jego zasadniczość, wymaganie żelaznej dyscypliny oraz żądanie posłuchu. Za to on nie mógł znieść sytuacji, w której ciągle ktoś niweczy jego pracę dla dobra floty i lekceważy jego osobę. Dość powiedzieć, że pod koniec 1923 r. Unrug złożył dymisję i odszedł na emeryturę. Opuścił Puck i udał się do Sielca. Nie wracał już sam. Towarzyszyła mu 28-letnia małżonka Zofia, którą poślubił dwa lata wcześniej. Razem z nią, osobą o równie zasadniczym usposobieniu, zaczął zaprowadzać iście pruski dryl w folwarku. Długo w nim zresztą nie wytrzymał. Był urodzonym wojskowym. Dyrygowanie parobkami nie satysfakcjonowało go tak jak szkolenie kadetów. Nie dano mu długo czekać na szansę powrotu do armii.

Na początku 1925 r. w Marynarce Wojennej wybuchła tzw. afera minowa. Wiązała się ona z malwersacjami, które popełnili wysocy rangą oficerowie floty przy zakupie min zagrodowych z Estonii. Prokurator wojskowy wszczął śledztwo w tej sprawie. Skandal przeciekł do prasy, która mocno go nagłośniła. Przeciwko kierownictwu floty rozpoczęto nagonkę w Sejmie. Generał Władysław Sikorski, ówczesny minister spraw wojskowych, postanowił zatkać usta prasie i opozycji, przeprowadzając rewolucję kadrową we flocie. Wiceadmirałowi Kazimierzowi Porębskiemu serdecznie podziękowano za służbę. Na stanowisku szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej zastąpił go komandor Jerzy Świrski. Ten zaś, świadomy kompetencji Józefa Unruga, namówił go na powrót do aktywnej służby. Od czerwca 1925 r. Józef Unrug wraca do Marynarki Wojennej jako Floty Obszaru Nadmorskiego w Gdyni. To pod jego kierownictwem stworzono podstawy jej rozwoju w II Rzeczypospolitej. W 1933 r. został awansowany do stopnia kontradmirała. Funkcję tę pełnił do 24 sierpnia 1939 r., kiedy został Dowódcą Obrony Wybrzeża, podległym bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi Polskich Sił Zbrojnych gen. Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi.

Niemiecki atak na Polskę 1 września 1939 r. był nie do odparcia. Intensywne bombardowania, ostrzał lotniczy i morski szybko zniszczyły nabrzeżne baterie i unieszkodliwiły większość operujących tam polskich okrętów. Część z nich została uratowana przed zniszczeniem dzięki operacji specjalnej wycofania w bezpieczne miejsce, opracowanej przed wybuchem II WŚ.

Warto tę operację przypomnieć, gdyż jest ona majstersztykiem sztuki wojennej godnym ekranizacji, a jej powodzenie ściśle wiąże się z osobą Józefa Unruga, dlatego dla miłośników historii opiszemy ten pasjonujący epizod w post scriptum do niniejszego artykułu.

30 sierpnia rozkaz pod kryptonimem „Peking”, potwierdzony przez Dowódcę Obrony Wybrzeża J.Unruga, natychmiastowego opuszczenia portu Gdynia, celem uchronienia przed zniszczeniem przez niemieckie siły zbrojne otrzymał Dywizjon Kontrtorpedowców w składzie trzech polskich niszczycieli: „Burza”, „Błyskawica” i „Grom”. 1 września 1939 roku o godzinie 17.40 zacumowały na redzie portu Leith koło Edynburga (Szkocja). Szczęśliwie nie został zatopiony też żaden z okrętów podwodnych, choć te – nieustannie atakowane bombami głębinowymi – nie zadały wrogowi poważniejszych strat. Obrona wybrzeża ze strony polskiej była ograniczona do działań defensywnych, w głównej mierze lądowych, zaledwie wspartych sporadycznym ostrzałem morskim. Sytuacja była z góry przegrana. Armia „Pomorze” została wycofana w głąb lądu, i wybrzeże nie miało żadnego wsparcia od wojsk lądowych. Mimo to broniono się bardzo długo, bo do 1 października, głównie na Helu, gdzie mieściło się dowództwo. Wobec nieuchronności klęski Józef Unrug 2 października 1939 r., jako jeden z ostatnich dowódców obrony, podjął decyzję o kapitulacji.

Wraz z podległymi sobie żołnierzami został osadzony początkowo w oflagu X B Nienburg, a potem, po kilku zmianach miejsca, od 1941 r. do końca wojny przebywał w oflagu VII A Murnau. Znający go w tamtym czasie gen. Tadeusz Piskor wspominał, że nawet w tych warunkach pozostawał żołnierzem wymagającym pruskiej dyscypliny. Był surowy, ściśle przestrzegał hierarchii służbowej, aż do przesady dbał o schludny wygląd żołnierzy. Nigdy się nie śmiał. Ale był niezwykle dumny. Choć po niemiecku z oczywistych powodów mówił znacznie lepiej niż po polsku, z władzami oflagów komunikował się wyłącznie w swoim drugim języku, często poprzez tłumacza, twierdząc, że 1 września zapomniał jak się mówi po niemiecku. Odmówił również propozycji podpisania listy Ur-Deutscha (Pra-Niemca), awansu i podjęcia walki w szeregach Kriegsmarine. „Jesteście ludźmi niehonorowymi” – miał odpowiadać na składane niemieckie oferty. Niemcy nie przestawali zabiegać o jego względy. Często przesadnie oddawali mu honory i saluty. Nadskakiwali, proponując przywileje niedostępne innym polskim wyższym oficerom wziętym do niewoli. Uprzejme gesty Niemców nie stopiły zimnej wyniosłości, z jaką się do nich odnosił. Niektórym hitlerowskim oficerom nawet nie podawał ręki. Nie godził się także, by w obozach nadawano mu nadzwyczajne przywileje. Słowem, manifestował swoją polskość i solidarność z byłymi podkomendnymi, raz po raz upokarzając Niemców.

Ci jednak nie dawali za wygraną. W lutym 1940 r. ponowili próbę przekabacenia admirała. Józef Unrug przebywał wtedy w oflagu nieopodal urokliwej miejscowości Spittau nad Drawą w Karyntii. Pewnego dnia do obozu przybyła delegacja wysokich rangą oficerów Wehrmachtu. Wśród nich znajdował się mjr Walter von Unruh, wcześniej m.in. pierwszy nazistowski komendant Warszawy, kuzyn byłego dowódcy marynarki z niemieckiej linii Unrugów. Miał on przekonać swojego krnąbrnego krewniaka, by ten w końcu przejrzał na oczy i zechciał służyć swojemu „prawdziwemu vaterlandowi”.

62-letni von Unruh szedł na czele delegacji, która wkroczyła do baraku zajmowanego przez polskiego admirała. Wysoki, postawny, ubrany w elegancki granatowy mundur Józef Unrug powitał swoich gości oschle. Von Unruh serdecznie zagaił do niego po niemiecku. Tamten odpowiedział mu po francusku. Zaskoczony oficer spytał go, siląc się na żartobliwy ton, czy może zapomniał on, jak się mówi po niemiecku. Na to Unrug stwierdził spokojnie, ale stanowczo, że postanowił nie posługiwać się tym językiem do końca życia, od kiedy doszły go wieści o „krwawej niedzieli”, jaką Niemcy urządzili we wrześniu 1939 r. w Bydgoszczy. Na to dictum von Unruh i jego świta zrozumieli bezsens przeciągania tej rozmowy. Na odchodne, by zakamuflować zakłopotanie, któryś z oficerów zapytał admirała, czy czegoś aby mu nie potrzeba. Ten, wskazując na okno baraku, powiedział, że trzeba je uszczelnić…

Delegacja wycofała się w milczeniu. Unrug znów odrzucił ich wyciągniętą dłoń. Brzydziła go myśl o skalaniu zdradą swojego żołnierskiego honoru – wartości, którą cenił nade wszystko. Od 1919 r. wiernie służył Polsce – ojczyźnie, którą wybrał i kochał. Dał temu dowód w 1939 r., gdy jako jeden z ostatnich dowódców złożył broń.

W kwietniu 1945 r. został uwolniony przez wojska amerykańskie i wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie został mianowany I zastępcą szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej w Londynie. W 1946 r. został awansowany do stopnia wiceadmirała. Po demobilizacji wyjechał w 1948 r. do Maroka, gdzie w Agadirze zorganizował przedsiębiorstwo transportowe. Po kilku latach powrócił do Europy, zamieszkał we Francji w polskim domu dla inwalidów w Lailly-en-Val koło Orleanu. Pracował jako kierowca ciężarówki. Do końca życia utrzymywał stałą łączność ze środowiskiem marynarskim. Był członkiem honorowym Komitetu Stowarzyszenia Marynarki Wojennej.

Zmarł 28 lutego 1973 r. w Lailly-en-Val. Pochowany został na cmentarzu w Montresor. W 2018 r. szczątki Józefa Unruga i jego małżonki Zofii zostały ekshumowane i przewiezione z Francji do Polski. 2 października 2018 r. zostały uroczyście pochowane w Kwaterze Pamięci na Cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni. Kontradmirała Józefa Unruga  pośmiertnie uhonorowano stopniem admirała floty. Był również odznaczony m.in.: Orderem Virtuti Militari kl. IV i V, Orderem Polonia Restituta kl. IV oraz Złotym Krzyżem Zasługi. (PAP)

Takich bohaterów potrzeba nam dziś

Opracowanie Abo – na podstawie źródeł: naszahistoria.pl artykuł W.Rodaka; dzieje.pl/postacie/Jozef-unrug; wikipedia.org

Post scriptum

Operacji specjalnej wycofania części polskich okrętów bojowych przed zbliżającą się wojną nie nadano oficjalnie żadnego kryptonimu, zaś przygotowania do niej historycy określają planem „Peking” („Pekin)”.

Plan obejmował wycofanie Dywizjonu Kontrtorpedowców w składzie trzech polskich niszczycieli: „Burza”, „Błyskawica” i „Grom”. Rozwiązanie to było podyktowane wysokim prawdopodobieństwem bezproduktywnego zniszczenia tych okrętów, gdyby w sytuacji spodziewanej wojny z Niemcami pozostały one na Bałtyku. Okręty te były stosunkowo duże i istniało ogromne ryzyko, że już w pierwszych dniach wojny zostaną zniszczone przez wroga, stanowiąc łatwy cel. Zdecydowano pozostawić w kraju czwarty niszczyciel ORP „Wicher”, ponieważ miał za zadanie ubezpieczać stawiacz min ORP „Gryf” i wymagał kapitalnego remontu mechanizmów, a ponadto był wcześniej przewidywany do interwencji w Gdańsku, w wypadku próby aneksji samego miasta przez Niemców.

Wobec sojuszu polsko-brytyjskiego, niszczyciele miały przejść do portów brytyjskich i stamtąd wraz z Brytyjczykami prowadzić działania przeciwko III Rzeszy. Akceptację ewakuacji niszczycieli wyrazili w maju 1939 Generalny Inspektor Sił Zbrojnych marsz. Edward Śmigły-Rydz oraz brytyjska Admiralicja. Warto zaznaczyć, że 24 sierpnia, w związku z planowanym rozpoczęciem wojny 26 sierpnia, w morze wyszły trzy niemieckie okręty podwodne (U-31, U-32, U-35) w celu przechwycenia ewentualnie przedzierających się do Anglii jednostek polskich. Plan wycofania trzech niszczycieli ostatecznie przybrał formę rozkazu specjalnego Dowódcy Floty kontradmirała Unruga, nr 1000 z 26 sierpnia 1939. Rozkaz ten otrzymali dowódcy niszczycieli i dowódca dywizjonu w zalakowanych kopertach z napisem: „Nankin lub Peking”, które miały być otwarte na trzykrotny sygnał radiowy „Peking” lub „Nankin” nadany przez Polskie Radio Warszawa. Plan „Peking” przewidywał natychmiastowe odkotwiczenie i pozostawiał dowódcy zespołu decyzję o wyborze trasy i szybkości, a plan „Nankin” przewidywał opuszczenie bazy z takim wyliczeniem, żeby pomiędzy Bornholmem a Christiansø być po zachodzie słońca, a koło Malmö – o północy. Ponadto, listy w zalakowanych kopertach zawierały rozkazy odejścia do Anglii, całkowitej gotowości bojowej od chwili opuszczenia bazy, metod działania przed wypowiedzeniem wojny oraz po jej wypowiedzeniu.

30 sierpnia marszałek Edward Rydz-Śmigły podjął decyzję o odesłaniu 3 niszczycieli do Anglii. Tego dnia o godzinie 12:55 przekazano kodem flagowym z wieży sygnałowej na Oksywiu do Dywizjonu Niszczycieli rozkaz o treści: Dyon KT. Peking. O godzinie 14:15 trzy niszczyciele pod komendą dowódcy Dywizjonu, komandora porucznika Romana Stankiewicza, z pokładowymi dowódcami, komandorami porucznikami: W.Kodrębskim – „Błyskawica”, S.Nahorskim – „Burza” i A.Hulewiczem – „Grom”, wyruszyły w drogę do Wielkiej Brytanii. Przeszły dość spokojnie przez Bałtyk, choć zostały wykryte o 16.40 przez niemiecki okręt podwodny U-31 ok. 55 km na północ od Rozewia. Następnie zostały dostrzeżone jeszcze przez patrolowiec Schiff 7 (Möwe) i transportowiec wojska „Hochenhörn” płynący do Piławy, z którego wykonano ich zdjęcia. Po zmroku, ok. godziny 20, polski zespół był śledzony przez dwie godziny przez patrolujące między Zatoką Gdańską a Bornholmem niezauważone zaciemnione trzy niemieckie niszczyciele (polskie okręty były początkowo widoczne od strony zachodzącego Słońca). Polski zespół wszedł następnie do cieśniny Sund, napotykając tam tuż po północy, 3 mile na południe od latarniowca Falsterborev, niemiecki krążownik lekki „Königsberg’, niszczyciel „Bruno Heinemann” oraz dwa stare torpedowce: T 107 i T 111, które o 20:55 wyszły w morze w tym celu z Sassnitz. O godzinie 0:10 ogłoszono alarm bojowy na polskich okrętach, natomiast Niemcy spostrzegli je 12 minut wcześniej. Obyło się bez starcia, gdyż Kriegsmarine nie miała jeszcze rozkazów do rozpoczęcia działań wojennych. Polski zespół wziął natomiast okręty niemieckie za duńskie. Polskie okręty następnie przeszły Kattegat i Skagerrak. 31 sierpnia rano zespół został wykryty przez okręty podwodne U-5 i U-19, a po 15:30 towarzyszyły mu przez pewien czas dwa niemieckie wodnosamoloty (prawdopodobnie Dornier Do 18 z wyspy Sylt), więc żeby je zmylić, polski zespół po zmroku skierował się ku brzegom Norwegii. W tym czasie niemieckie radio Breslau podało w polskojęzycznym serwisie informację o wyjściu Dywizjonu z Polski. Nocą z 31 sierpnia na 1 września zmieniono kurs na Wielką Brytanię, po czym Dywizjon przeszedł przez Morze Północne, już niewykryty przez niemieckie lotnictwo. O 9:25 załogi dowiedziały się z radia o wybuchu wojny. O godzinie 12:58 polskie okręty spotkały się z brytyjskimi niszczycielami HMS „Wanderer” i „Wallace”, z których przeokrętowano kapitana S.H. Denisa – oficera łącznikowego – oraz sygnalistę i radiotelegrafistę. Po wejściu do zatoki Firth of Forth polski dywizjon o godz. 17:37 zakotwiczył na redzie portu w Edynburgu.

Polskie niszczyciele płynące do Wielkiej Brytanii – widok z rufy ORP „Błyskawica” na ORP „Grom” i ORP „Burza”
Polskie niszczyciele wchodzą do Zatoki Firth of Forth po południu 1 września 1939

CZEŚĆ I CHWAŁA POLSKIM BOHATEROM