Czas przyspiesza z roku na roku pociągając za sobą ogromne zmiany. Coraz więcej dziedzin naszego życia przenosimy do sieci: prowadzimy kontakty ze znajomymi, ba, nawet z rodziną poprzez portale społecznościowe, w sklepach internetowych dokonujemy codziennych zakupów, wyszukujemy potrzebne informacje mające pomóc nam w realnym życiu, załatwiamy wiele spraw urzędowych nie wychodząc z domu. Coraz mniejsze znaczenie ma forma papierowa, przynajmniej w pierwszej fazie wymiany informacji w tzw. stosunkach prawnych, czyli relacjach pomiędzy nami i urzędami, rozmaitymi instytucjami, bankami, czy firmami ubezpieczeniowymi. W kontaktach z nimi zmuszani jesteśmy podawać im nasze wrażliwe dane personalne, sami tracąc nad nimi kontrolę. Niby jesteśmy zapewniani, że druga strona chroni nasze dane, bo jest do tego zmuszona przepisami RODO. Jak się jednak w praktyce okazuje, ta druga strona stosunku prawnego, szczególnie gdy jest korporacją ubezpieczeniową, sama działa w sieci całkowicie bezimiennie do tego stopnia, że własnym klientom, gdy ci potrzebują wyjaśnień, dodatkowych informacji lub zgłoszenia reklamacji – uniemożliwia bezpośredni kontakt z żywym człowiekiem, a tą jedyną pozostawioną mu drogą jest nr telefoniczny do infolinii, poprzez którą najczęściej dodzwonić się nie sposób. Próba takiego kontaktu bywa zgoła bezowocną stratą cennego czasu i nerwów.
Internetowe kancelarie prawne prowadzące poradniki wiele piszą na temat wyparcia papieru z obiegu informacji, np. że „ustawodawca zadbał o nasz interes i dostosował do naszych potrzeb, wprowadzając szereg instytucji standaryzujących procesy zachodzące między ludźmi przy pomocy internetu. Jedną z nich jest oferta elektroniczna”.
Regulacja ta ma na celu bardziej pomóc korporacjom ubezpieczeniowym, a mniej ich klientom, w zawieraniu i odnawianiu umów ubezpieczenia komunikacyjnego OC i AC bez konieczności kontaktu z żywym człowiekiem. Problem polega na tym, że towarzystwa ubezpieczeniowe obudowały się parawanem programów informatycznych i być może sztucznej inteligencji, za pomocą których całkowicie bezimiennie kontaktują się z już złapanym w swoje objęcia klientem by odnowić na następny rok umowy komunikacyjne OC, AC i inne. Jednym słowem, zdają się na automatykę procesów, która niestety bywa zawodna, ze szkodą dla klientów.
Do opisania problemu posłużymy się przykładem z życia wziętym, przy czym nazwę korporacji ubezpieczeniowej zmienimy na umowny ciąg liter „A-Z”, a dane klienta pozostawimy jako „Klient”. Otóż, na ok. 2 tygodnie przed wygaśnięciem umowy komunikacyjnej OC, AC, Klient otrzymuje od A-Z z adresu noreply@a-z.pl mail o takiej treści: „Ubezpieczenie Twojego samochodu czeka na Twoją decyzję do rrrr-mm-dd (data). Tylko jeden krok dzieli Cię od tego, by wznowić ubezpieczenie Twojego samochodu. Wystarczy, że zapoznasz się z ofertą, którą mamy dla Ciebie i opłacisz składkę. Przejdź do oferty. Wznów ubezpieczenie swojego samochodu”. Tu przytoczona jest statystyka satysfakcji klientów A-Z oscylująca wokół 5., a na koniec: „Masz pytania związane z ubezpieczeniem? Chcesz zmienić zakres ochrony? Skontaktuj się ze swoim agentem: nul nul, tel.” Czy ten zapis „nul nul, tel.” do kontaktu z agentem, przy jednoczesnym „noreply@” (informacja przesłana automatycznie nie przyjmuje odpowiedzi) nie jest kpiną z Klienta?
Klient próbował „przejść” do oferty, by sprawdzić ile zapłaci, ale próby były nieskuteczne. Brakowało kodów do logowania, które nadesłano mailem innego dnia po niewczasie, gdyż Klient nie czekając skontaktował się z poleconym przez znajomych brokerem, człowiekiem – nie maszyną, któremu mógł przedstawić swoje oczekiwania. Przy okazji broker był w stanie sprawdzić oferowaną przez A-Z cenę odnowienia ubezpieczenia. Auto o rok starsze, a składki ubezpieczenia, jak zwykle co rok znacząco wyższe. To norma dla ubezpieczycieli – klient złapany to niewolnik, płacić haracz musi.
W ciągu następnych kilku dni broker w porozumieniu z klientem sprawnie przygotował nową ofertę, następnie umowę na kolejny rok ubezpieczeniowy w innym towarzystwie. Klient opłacił nową składkę, a także 5 dni przed wygaśnięciem starej umowy przygotował papierowe jej wypowiedzenie i nadał pocztą poleconą do centrali A-Z. Nie mógł wysłać wypowiedzenia w formie elektronicznej, ponieważ na żadnym posiadanym dokumencie, ani też mailu od A-Z nie podano adresu do elektronicznej korespondencji, a korzystanie z komunikatora na stronie internetowej A-Z nie pozostawia żadnego dowodu po stronie Klienta.
Ze zdumieniem, 17 dni później Klient odkrył we własnej skrzynce mailowej wezwanie z Departamentu Windykacji A-Z do zapłaty „nieopłaconej polisy” ubezpieczenia OC swojego auta. Żądano zapłaty sumy wraz z odsetkami za zwłokę w wysokości 760 zł. Za brak wpłaty w terminie 7 dni grożono także skierowaniem spawy do sądu, a następnie do egzekucji składki wraz z kosztami sądowymi. W treści maila wyrażono prośbę o nie odpisywanie na adres, z którego wysłano ten mail, bo ponoć adres ten jest automatyczny. Informowano także, że w razie wątpliwości Klient może kontaktować się z infolinią, do której podano numer. Zaraz potem, ponaglano zapłatę SMS’em na telefon. Klient co najmniej 2-krotnie próbował skontaktować się z infolinią w podanych godzinach jej pracy, nasłuchał się hałaśliwej i uporczywie powtarzającej się muzyczki, bez żadnego skutku, nikt nie podejmował rozmowy. Udał się na Komisariat Policji, gdzie dowiedział się, że policja nie zajmuje się takimi sprawami. Poradzono mu jednak, by skontaktował się z rzecznikiem praw ubezpieczonych. Z informacji internetowej wynikało, że tę funkcję już zlikwidowano, a obsługę pokrzywdzonych ubezpieczonych włączono do zakresu obowiązków rzecznika finansowego, będącego rzecznikiem kredytobiorców, zapewne na koniec olbrzymiej kolejki. Wniosek z tego wypływał jednoznaczny – ubezpieczeni nie mają już praw, toteż niepotrzebny jest im rzecznik. Z treści informacji zamieszczonych przez rzecznika finansowego wynikało również, że nie zajmie się on sprawami, które nie przeszły wszystkich szczebli reklamacji w danej korporacji.
Klient uznał, że nie pozostało mu nic innego, jak skierować skargę bezpośrednio do zarządu A-Z. Niezwłocznie zebrał wszystkie dowody, napisał i wysłał skargę ekspresową pocztą do prezesa zarządu A-Z. Zażądał zaprzestania nękania i zastraszania egzekucją nieistniejącego długu oraz niezwłocznych przeprosin. Był słusznie przeświadczony, że jeśli jego skarga nie ubiegnie zamiarów Departamentu Windykacji (niebawem miał upłynąć 7. dzień do zapłaty), to pozostanie mu perspektywa włóczenia się po sądach, by udowadniać rzecz tak oczywistą jak to, że nie uchybił terminu wypowiedzenia umowy, posiadał na to niezbite dowody, które – wobec wezwania do zapłaty – najwidoczniej ignorowano. Co więcej, nierespektowanie wypowiedzenia umowy ubezpieczenia złożonej w terminie zgodnym z art. 28. ust. 1 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych (…) Dz.U.2023.0.2500, prawidłowym co do terminów określonych w kodeksie cywilnym, czy administracyjnym, doręczonym pocztą, nasuwała wręcz podejrzenie, że chodzi tu o wymuszenie płatności poprzez nękanie i zastraszanie przez całkowicie bezimienną grupę osób ukrywających się pod nazwą „Departament Windykacji”. Żaden bowiem dokument otrzymany z A-Z nie był opatrzony podpisem kogokolwiek, ani jakimikolwiek danymi do kontaktu; istny obraz bezpostaciowego bytu lub bezosobowej AI. Życie dostarcza nam codziennie licznych dowodów nieposzanowania praw konsumenckich, obywatelskich, pauperyzacji nieustającą drożyzną, mnożenia danin i obciążeń publicznych czyniących z nas niewolników. Suma tych wydarzeń dopełnia ponury obraz rzeczywistości, stąd rośnie uzasadniony brak zaufania do zachowań bezimiennych korporacji wobec jednostki, działających tutaj na swoich zasadach. Kto z nas w życiu nie został pokrzywdzony przez korporacje bankowe, czy ubezpieczeniowe? Klient sam zresztą pamiętał i przytaczał pewien epizod z przeszłości, również związany z wymuszaniem ubezpieczenia auta właśnie w A-Z. Wówczas to działająca w imieniu tego ubezpieczyciela agentka znienacka przysłała mu mailowo ofertę, wykorzystując zachowane w jakiejś bazie dane personalne Klienta. Wycofanie się z owej oferty było niemożliwe, bo oferta okazała się nagle być umową, która zablokowała konto Klienta w taki sposób, że nie dało się wznowić dotychczasowego ubezpieczania. Sprawę załatwił broker poprzez sporządzenie nowej umowy z celowo wadliwym numerem VIN auta, a korektę danych wprowadził dopiero wówczas, gdy Klient zmusił zuchwałą agentkę A-Z do anulowania przez nią wygenerowanej umowy, pod groźbą zawiadomienia organów ścigania o popełnieniu przestępstwa.
Skarga do prezesa A-Z nie czekała długo na odwiedź. Klient został przeproszony i poinformowany, iż „automatycznie” wystawiona polisa została anulowana i odstąpiono od windykacji „długu”. Na końcu pisma dodano informację: „Jak można odwołać się od decyzji”. Proszę zważyć, jak urzędowo brzmi fałszerstwo, którym jest automatyczne wystawienie bezzasadnej umowy. Nazwanie tego procederu „decyzją” jest dowodem na tromtadractwo, wyjątkową fasadowość jakie sobie przypisuje zwykły zarobkowy przedsiębiorca, jakim jest firma ubezpieczeniowa, która – na dodatek – nie potrafi zapewnić klientowi bezpieczeństwa. Dopiero dzięki takiej skardze klient może dowiedzieć się, w jaki inny, bardziej bezpośredni sposób można złożyć skargę, bo tej informacji nie znajdzie na żadnym dokumencie towarzyszącym umowie, podczas gdy decyzja urzędowa, obowiązkowo powinna takie pouczenie zawierać.
Opisane wyżej przygody Klienta związane z wyrwaniem się z matni bezwzględnego ubezpieczyciela, niech będą przestrogą dla tych, którzy zabiegani, przygnieceni problemami codziennego bytowania, ustawiczną pogonią za dniem wczorajszym, nie zapominali o tym, że po drodze mogą być na nich zastawiane niemiłe pułapki wynikające z globalistycznych dążeń do automatyzacji wszystkiego, co tylko się da. A dlaczego? Bo z maszyną się nie pogada …, żeby odkręcić to, co „samo się” automatycznie zrobiło, trzeba sięgnąć po tradycyjną wiedzę, która zanika.
Kim lub czym jest to tajemnicze, „zautomatyzowane” towarzystwo ubezpieczeniowe A-Z, Szanowny Czytelnik może sam odnaleźć w internecie. Jest o nim głośno choćby z tego powodu, że na rynku księgarskim pojawiła się książka pt. „Nazistowscy miliarderzy. Mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec” napisana przez Davida de Jonga, dziennikarza śledczego, obywatela holenderskiego pochodzenia żydowskiego, którego rodzina dotkliwie ucierpiała w czasie niemieckiej okupacji Holandii w latach 1940 – 1945. Zasłużone wysokie miejsce wśród pięciu opisanych tam niemieckich rodzin, które poprzez współpracę z Hitlerem i jego nazistowskim systemem dorabiali się miliardowych fortun zajmuje rodzina F., posiadająca banki i towarzystwa ubezpieczeniowe, w tym ww. firmę A-Z. Rodzina ta przed II wojną światową pomnożyła swój majątek w drodze wrogiej aryzacji banków Trzeciej Rzeszy, a w czasach budowy licznych niemieckich obozów koncentracyjnych, nie wykluczając obozów powstających w Polsce, dokąd zwożono ludzi z całej Europy w celu ich eksterminacji, ubezpieczała obozowe majątki wraz z inwentarzem żywym, który stanowili zwożeni tam ludzie. Władze obozowe odbierały im cenne rzeczy, które wieźli ze sobą by je ocalić. Zamiast zapłaty za ubezpieczenie, obozy dzieliły się łupami odebranymi obozowiczom. W ten sposób firma A-Z ok. dwudziestokrotnie zwielokrotniła wartość swojego kapitału sprzed wojny.
Książka dostarcza wiedzy o uczestnictwie niemieckich rodów w potwornościach Trzeciej Rzeszy oraz wyjaśnia dlaczego Stany Zjednoczone pozwoliły, by ludzie ci nie ponieśli żadnych konsekwencji. Wielu z nich lub ich potomków dalej kontroluje część światowej gospodarki jako właściciele powszechnie znanych, dostępnych na całym świecie marek. Poszerzenie naszej wiedzy o tę mroczną strefę pozwoli nam zrozumieć, jak rodzi się uporczywa misja zdobywania, kolonizacji i wykorzystywania zdobytych rynków dla zysku, wszelkimi możliwymi metodami.
Autor: abo